wtorek, 5 stycznia 2016

Spakujmy się...

         Miałem napisać bloga, który podsumuje rok 2015, bo przecież każdy to robi. Niemniej, na to też przyjdzie czas - stwierdziłem. Więc póki co wrzucam kolejny fragment książki, tym razem opisujący prawdziwe wydarzenia. To skrawek najdłuższego rozdziału. ;)




      "... Pijany w trupa wychodzę na miasto. W dupie mam tych, co zostali w środku i po prostu opuszczam lokal. Jest środek nocy, a ja mam słabość do mojego miasta, kiedy skąpane jest w blasku iskrzących się leniwie latarni. Nie mam słuchawek - myślę sobie. Alkohol daje się we znaki, bo przez chwilę zapominam, gdzie jestem. Boję się, że zaraz napadnie mnie ta grupka dresów, która stoi na mojej drodze pod barem obok. Przechodzę obok nich i nic, uff. Nie miałbym siły się bronić. Tak bardzo jestem pijany, że w mojej głowie pojawia się milion myśli na sekundę. Nie myślę logicznie, wiem to. Jest mi gorąco, a za chwilę trzęsę się z zimna. Idę dalej nie wiem gdzie, nie wiem nawet w jakim kierunku. W pewnym momencie mija mnie jakaś para. Swoimi przepitymi ślepiami patrzę dziewczynie prosto w oczy. Znam ją. Nie, nie znam. Kogoś mi przypomina. Już wiem, wiem kogo. Idę dalej, a w mojej głowie pojawiają się wspomnienia. Nie wiem, gdzie dokładnie jestem. Przewijam film ze wszystkimi momentami, które pamiętam. Dochodzę do tego, które zawsze będzie w mojej głowie. Kurwa, dlaczego akurat te? - pytam sam siebie na głos, choć pewnie brzmi to jak jakiś bełkot. No tak, bo ta dziewczyna wyglądała jak ona. Głupi ja.




     Poszliśmy w miejsce, do którego nigdy więcej nie chciałem wracać. Zrobiłem to, choć wcale nie nalegała. Z drugiej strony była to jedyna opcja jaką mieliśmy do wyboru. Wiedziała ile będzie kosztować mnie ta podróż. Miałem wrażenie, że jest świadoma istnienia blizn, które pozostawiło na mnie te miejsce. To były blizny, które powstały przez te kilkanaście cudownych godzin, które razem spędziliśmy tam podczas naszego pierwszego spotkania. Kiedyś wydawały się najpiękniejszym wspomnieniem, a z czasem przerodziły się w nóż tnący mnie na drobne kawałki, bo tak bardzo mi tego brakowało. A mimo to znalazłem gdzieś w sobie tyle odwagi, żeby zrobić to jeszcze raz. W końcu szedłem tam właśnie z nią.  Wplotła swoją dłoń w moją, choć wcale tego nie chciałem. Było to niepotrzebne, bo poczułem się jak dziecko prowadzone za rękę przez swoją matkę. Zniszczyła mnie, choć chyba nie była tego świadoma. Milczeliśmy. Bałem się, choć jeszcze nigdy nie czułem się przy niej tak bezpiecznie. To kolejny absurd, który towarzyszył naszym relacjom. Zresztą nasza historia była pełna niedorzeczności. Usiedliśmy, nadal nie wypowiadając choćby słowa. Przytuliła się do mnie - to kolejna rzecz, której tak bardzo nie chciałem, a mimo tego nie zrobiłem niczego, by ją powstrzymać. W mojej głowie zawsze powstawał chaos, kiedy zachowywała się w taki sposób. Potrafiła sprawić, że zaprzeczałem sam sobie, że oszukiwałem sam siebie, a przecież to najgorsze kłamstwo z możliwych. Tylko ona posiadała taką moc, bym wracał do niej nawet z najdalszych podróży. Ba, śmiem twierdzić, że będzie miała ją nawet wtedy, gdy zapomnimy o swoim istnieniu. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, prawda? Nie pamiętam dokładnie tej nocy, bo było to cholernie dawno. Spotkałem się z nią po to, by naprawić to, co zaczęło się sypać jak dom zbudowany na piasku. Zależało mi tak bardzo, choć z drugiej strony bałem się, że mimo chęci nie podołam. Tak cholernie bałem się, że to zrani ją jeszcze mocniej niż wszystko inne, co wydarzyło się przez ostatni czas. Dziś wiem, że moje obawy się sprawdziły, a ja byłem zbyt słaby na to, by nie pozwolić zburzyć tego, co razem próbowaliśmy budować. Choć było pięknie z czasem coś zaczęło pękać. To moja wina, to jej wina, to w końcu nasza wspólna wina. Ja odchodziłem, a ona mnie nie zatrzymywała - kolejny absurd. Nigdy nie wybaczę jej tego, że nawet nie podjęła takiej takiej próby, bym został obok niej. Po prostu milczała. Gdyby to zrobiła, być może dziś oboje bylibyśmy w innym miejscu, być może nigdy nie zrobiłbym jej takiej krzywdy, jaką niestety zrobiłem. Zabiłem ją, zabiłem siebie, zabiłem nas...

     Upiła się, wypijając sama niemal całe wino, które kupiliśmy po drodze. Opowiadała mi o rzeczach, o których tak rzadko mówiła. Szlochając wyrzucała z siebie wszystko to, co ją męczyło. Spowiadała mi się ze swoich słabości, ze wszystkich rzeczy, które kiedyś zadały jej ból i które robiły to nadal. Ona tak bardzo płakała, a ja nie potrafiłem jej pomóc i jedyne, co mogłem to bezsilnie patrzeć i cierpieć razem z nią. Kochałem ją, może kocham nadal, nie wiem. Mój cały świat rozpadał się w drobny mak, a ja nie potrafiłem być na tyle odpowiedzialny, żeby temu zapobiec. Chciałem, ale nie mogłem. Uważałem się za dojrzałego mężczyznę, a tak naprawdę byłem tylko małym chłopcem, który wyobrażał sobie, że jest królem i próbował odgrywać tę rolę jak w szkolnym przedstawieniu. Nawet nie pamiętam, co jej wtedy powiedziałem. Wiem tylko tyle, że sprawiła, iż na dłuższą chwilę znów uwierzyłem, że będzie pięknie. Przez chwilę myślałem, że nam się uda, że oboje damy radę i będzie tak, jak oboje tego chcieliśmy. Lato, a noc była cholernie zimna i w dodatku zaczął padać deszcz. Nie mogliśmy wrócić więc schowaliśmy się pod jakimś starym dachem. Rozłożyliśmy koc, położyliśmy się wtuleni w siebie i w nadziei na lepsze czasy robiliśmy to, co ostatnim razem, kiedy byliśmy w tym miejscu. Znów razem lataliśmy, znów było tak jak być powinno, znów byliśmy tym, kim chcieliśmy dla siebie być. Wiedziałem, że należy do mnie, choć jak mawia klasyk - to nie była kwestia posiadania. A ja byłem jej, bo przecież o to właśnie chodziło. Było pięknie. Nim się obejrzeliśmy wstało słońce. To była jedna z najcudowniejszych i jednocześnie najgorszych nocy w moim krótkim życiu. Uskrzydliła mnie, bo była jedyną kobietą, która potrafiła sprawić, że potrafiłem latać i mogłem robić to tylko z nią. Wiem, że w moim życiu było kilka osób, które dały mi cholernie dużo szczęścia, ale ona była jedyną, która wyniosła mnie tak wysoko. Mówię to z perspektywy czasu, jako człowiek świadomy swojej przeszłości, nie z tęsknoty. Przecież ona nadal istnieje, choć już nie jako ta, która należy do mnie...

    Myślę sobie: zadzwonię do niej i złożę propozycję. Spakujmy się i wyjedźmy gdzieś, gdzie nikt nas nigdy nie znajdzie. Na szczęście ogarnąłem się, gdy o mało nie zabił mnie jakiś gość, kiedy potknąłem się o wystającą płytę chodnikową i wleciałem na ulicę. Pierdolę to, czas wrócić do domu i położyć się spać. Mam półtorej godziny, żeby zregenerować siły i doprowadzić się do stanu używalności. Nie wiem po co piłem. Mamo, jaki ja jestem nieodpowiedzialny ..."

    W tym miejscu skończę. Jako że jestem chaotyczny to i moja książka taka jest. Finał wydarzeń tego wspomnienia jest bowiem opisany kilka rozdziałów wcześniej. No, ale...