wtorek, 5 stycznia 2016

Spakujmy się...

         Miałem napisać bloga, który podsumuje rok 2015, bo przecież każdy to robi. Niemniej, na to też przyjdzie czas - stwierdziłem. Więc póki co wrzucam kolejny fragment książki, tym razem opisujący prawdziwe wydarzenia. To skrawek najdłuższego rozdziału. ;)




      "... Pijany w trupa wychodzę na miasto. W dupie mam tych, co zostali w środku i po prostu opuszczam lokal. Jest środek nocy, a ja mam słabość do mojego miasta, kiedy skąpane jest w blasku iskrzących się leniwie latarni. Nie mam słuchawek - myślę sobie. Alkohol daje się we znaki, bo przez chwilę zapominam, gdzie jestem. Boję się, że zaraz napadnie mnie ta grupka dresów, która stoi na mojej drodze pod barem obok. Przechodzę obok nich i nic, uff. Nie miałbym siły się bronić. Tak bardzo jestem pijany, że w mojej głowie pojawia się milion myśli na sekundę. Nie myślę logicznie, wiem to. Jest mi gorąco, a za chwilę trzęsę się z zimna. Idę dalej nie wiem gdzie, nie wiem nawet w jakim kierunku. W pewnym momencie mija mnie jakaś para. Swoimi przepitymi ślepiami patrzę dziewczynie prosto w oczy. Znam ją. Nie, nie znam. Kogoś mi przypomina. Już wiem, wiem kogo. Idę dalej, a w mojej głowie pojawiają się wspomnienia. Nie wiem, gdzie dokładnie jestem. Przewijam film ze wszystkimi momentami, które pamiętam. Dochodzę do tego, które zawsze będzie w mojej głowie. Kurwa, dlaczego akurat te? - pytam sam siebie na głos, choć pewnie brzmi to jak jakiś bełkot. No tak, bo ta dziewczyna wyglądała jak ona. Głupi ja.




     Poszliśmy w miejsce, do którego nigdy więcej nie chciałem wracać. Zrobiłem to, choć wcale nie nalegała. Z drugiej strony była to jedyna opcja jaką mieliśmy do wyboru. Wiedziała ile będzie kosztować mnie ta podróż. Miałem wrażenie, że jest świadoma istnienia blizn, które pozostawiło na mnie te miejsce. To były blizny, które powstały przez te kilkanaście cudownych godzin, które razem spędziliśmy tam podczas naszego pierwszego spotkania. Kiedyś wydawały się najpiękniejszym wspomnieniem, a z czasem przerodziły się w nóż tnący mnie na drobne kawałki, bo tak bardzo mi tego brakowało. A mimo to znalazłem gdzieś w sobie tyle odwagi, żeby zrobić to jeszcze raz. W końcu szedłem tam właśnie z nią.  Wplotła swoją dłoń w moją, choć wcale tego nie chciałem. Było to niepotrzebne, bo poczułem się jak dziecko prowadzone za rękę przez swoją matkę. Zniszczyła mnie, choć chyba nie była tego świadoma. Milczeliśmy. Bałem się, choć jeszcze nigdy nie czułem się przy niej tak bezpiecznie. To kolejny absurd, który towarzyszył naszym relacjom. Zresztą nasza historia była pełna niedorzeczności. Usiedliśmy, nadal nie wypowiadając choćby słowa. Przytuliła się do mnie - to kolejna rzecz, której tak bardzo nie chciałem, a mimo tego nie zrobiłem niczego, by ją powstrzymać. W mojej głowie zawsze powstawał chaos, kiedy zachowywała się w taki sposób. Potrafiła sprawić, że zaprzeczałem sam sobie, że oszukiwałem sam siebie, a przecież to najgorsze kłamstwo z możliwych. Tylko ona posiadała taką moc, bym wracał do niej nawet z najdalszych podróży. Ba, śmiem twierdzić, że będzie miała ją nawet wtedy, gdy zapomnimy o swoim istnieniu. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, prawda? Nie pamiętam dokładnie tej nocy, bo było to cholernie dawno. Spotkałem się z nią po to, by naprawić to, co zaczęło się sypać jak dom zbudowany na piasku. Zależało mi tak bardzo, choć z drugiej strony bałem się, że mimo chęci nie podołam. Tak cholernie bałem się, że to zrani ją jeszcze mocniej niż wszystko inne, co wydarzyło się przez ostatni czas. Dziś wiem, że moje obawy się sprawdziły, a ja byłem zbyt słaby na to, by nie pozwolić zburzyć tego, co razem próbowaliśmy budować. Choć było pięknie z czasem coś zaczęło pękać. To moja wina, to jej wina, to w końcu nasza wspólna wina. Ja odchodziłem, a ona mnie nie zatrzymywała - kolejny absurd. Nigdy nie wybaczę jej tego, że nawet nie podjęła takiej takiej próby, bym został obok niej. Po prostu milczała. Gdyby to zrobiła, być może dziś oboje bylibyśmy w innym miejscu, być może nigdy nie zrobiłbym jej takiej krzywdy, jaką niestety zrobiłem. Zabiłem ją, zabiłem siebie, zabiłem nas...

     Upiła się, wypijając sama niemal całe wino, które kupiliśmy po drodze. Opowiadała mi o rzeczach, o których tak rzadko mówiła. Szlochając wyrzucała z siebie wszystko to, co ją męczyło. Spowiadała mi się ze swoich słabości, ze wszystkich rzeczy, które kiedyś zadały jej ból i które robiły to nadal. Ona tak bardzo płakała, a ja nie potrafiłem jej pomóc i jedyne, co mogłem to bezsilnie patrzeć i cierpieć razem z nią. Kochałem ją, może kocham nadal, nie wiem. Mój cały świat rozpadał się w drobny mak, a ja nie potrafiłem być na tyle odpowiedzialny, żeby temu zapobiec. Chciałem, ale nie mogłem. Uważałem się za dojrzałego mężczyznę, a tak naprawdę byłem tylko małym chłopcem, który wyobrażał sobie, że jest królem i próbował odgrywać tę rolę jak w szkolnym przedstawieniu. Nawet nie pamiętam, co jej wtedy powiedziałem. Wiem tylko tyle, że sprawiła, iż na dłuższą chwilę znów uwierzyłem, że będzie pięknie. Przez chwilę myślałem, że nam się uda, że oboje damy radę i będzie tak, jak oboje tego chcieliśmy. Lato, a noc była cholernie zimna i w dodatku zaczął padać deszcz. Nie mogliśmy wrócić więc schowaliśmy się pod jakimś starym dachem. Rozłożyliśmy koc, położyliśmy się wtuleni w siebie i w nadziei na lepsze czasy robiliśmy to, co ostatnim razem, kiedy byliśmy w tym miejscu. Znów razem lataliśmy, znów było tak jak być powinno, znów byliśmy tym, kim chcieliśmy dla siebie być. Wiedziałem, że należy do mnie, choć jak mawia klasyk - to nie była kwestia posiadania. A ja byłem jej, bo przecież o to właśnie chodziło. Było pięknie. Nim się obejrzeliśmy wstało słońce. To była jedna z najcudowniejszych i jednocześnie najgorszych nocy w moim krótkim życiu. Uskrzydliła mnie, bo była jedyną kobietą, która potrafiła sprawić, że potrafiłem latać i mogłem robić to tylko z nią. Wiem, że w moim życiu było kilka osób, które dały mi cholernie dużo szczęścia, ale ona była jedyną, która wyniosła mnie tak wysoko. Mówię to z perspektywy czasu, jako człowiek świadomy swojej przeszłości, nie z tęsknoty. Przecież ona nadal istnieje, choć już nie jako ta, która należy do mnie...

    Myślę sobie: zadzwonię do niej i złożę propozycję. Spakujmy się i wyjedźmy gdzieś, gdzie nikt nas nigdy nie znajdzie. Na szczęście ogarnąłem się, gdy o mało nie zabił mnie jakiś gość, kiedy potknąłem się o wystającą płytę chodnikową i wleciałem na ulicę. Pierdolę to, czas wrócić do domu i położyć się spać. Mam półtorej godziny, żeby zregenerować siły i doprowadzić się do stanu używalności. Nie wiem po co piłem. Mamo, jaki ja jestem nieodpowiedzialny ..."

    W tym miejscu skończę. Jako że jestem chaotyczny to i moja książka taka jest. Finał wydarzeń tego wspomnienia jest bowiem opisany kilka rozdziałów wcześniej. No, ale... 
    

niedziela, 20 grudnia 2015

Posprzątajmy...



Ludzie dzielą się na dwa typy: tych, którzy pesymistycznie widzą swoją przyszłość oraz tych, którzy są optymistami. Każdy zastanawia się nad tym, co będzie, wymyślając w swojej głowie coraz to nowsze scenariusze. Ja chyba należę do tej drugiej grupy. Moi przyjaciele mówią mi, że jestem optymistą i chyba coś w tym jest. Podobno potrafię w nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji znaleźć coś pozytywnego. Nie wiem z czego to wynika tym bardziej, że jeszcze jakiś czas temu snułem plany o tym, jak dzień po skończeniu trzydziestych urodzin popełniam samobójstwo. Do głowy przychodziły mi różne pomysły takie jak skoczyć z Burj Khalifa czy nie otworzyć spadochronu. To zabawne i na swój sposób przerażające. Chyba zbyt wiele razy traciłem w swoim życiu ludzi, na których mi zależało. 

Z biegiem czasu wydoroślałem, choć może to być błędna teoria. Mój sposób myślenia zaczął stopniowo się zmieniać. Nauczyłem się znajdywać plusy nawet w tych miejscach, gdzie były dobrze ukryte. Przestałem rozmyślać o rzeczach, które nie powinny skupiać mojej uwagi, a wcześniej to robiły. Zacząłem cieszyć się tym, co mam, a nie płakać nad tym, czego mi brakuje. Zaakceptowałem to, że istnieją rzeczy, które są nieodłączną częścią życia każdego z nas jak np. to, że jednego dnia ktoś jest obok Ciebie, a następnego to tylko wspomnienie. Niemniej, te wspomnienia są ważne. Czy wszystkie? Podobno nasz mózg zapamiętuje te informacje, które jego zdaniem są dla nas istotne. Dlatego uważam, że tak - wszystkie. Nie ma znaczenia, czy to są dobre wspomnienia czy złe...

Mam tendencję do wspominania, ale o tym kiedyś pisałem i nie jest to nic nowego. Zawsze tak było, a przecież z pewnych rzeczy nigdy się nie wyrasta. Pocieszającym jest fakt, że znam wiele osób, które robią to notorycznie tak jak ja. Nie jestem jedyny, uff. Zdecydowanie gorszą kwestią jest to, że ludzie (w tym ja) mają dziwną potrzebę zastanawiania się "co by było, gdybym..." - dlaczego? Przecież to nic nie zmieni. Nie da się cofnąć czasu, więc po co zastanawiać się nad tym jak mogłoby wyglądać nasze życie, gdybyśmy podjęli inne decyzje? Ja wiem dlaczego tak się dzieje w moim przypadku i jak sądzę, nie będę w tym odosobniony. Warto zwrócić tutaj uwagę na rzecz oczywistą, którą część osób mogłaby przeoczyć. Takie rozmyślania pojawiają się tylko tam, gdzie wkradł się nam błąd. Czasami to drobna literówka, czasami analfabetyzm. Zawsze jednak jest błąd, bo tylko wtedy mamy powody do zastanawiania się, co by było gdyby... 






Ja perfekcyjnie potrafię wyobrazić sobie moje życie w momencie, kiedy dokonałbym innego wyboru. Kiedy czasami spędzam tak noce, uświadamiam sobie jak wiele razy w swoim życiu się myliłem. Jak wiele beznadziejnych decyzji podjąłem i jak bardzo wpłynęły one na moje obecne położenie. Mimo to już mi to nie przeszkadza. Ludzie to istoty myślące, a natury nie da się oszukać. Myślimy o przeszłości i przyszłości. Myślimy o pogodzie, nowym odcinku serialu, swojej żonie i kochance, o przystojnym trenerze na siłowni. Myślisz o tym jak spędzisz jutrzejszy dzień, jak uda się rodzinny wyjazd, jak mocno zniszczysz się na melanżu, jak to byłoby puknąć tą fajną sąsiadkę, jak zrobić budyń i jak nie spierdolić sobie życia. Ciągle o czymś myślisz, a ja w tej kwestii nie różnię się od Ciebie. Robimy to instynktownie, tak jak oddychamy. 









Dla mnie nie ma trudnych tematów. Nauczyłem się rozmawiać z ludźmi jeszcze zanim to było modne i zanim ludzie zrozumieli, że bez tego nie można niczego zbudować. Niestety są takie rozmowy, które z zasady są ciężkie. Na długo przed nimi układamy w głowie ich plan, a później i tak gówno z tego wychodzi. Później zwyczajnie zapominamy, co chcieliśmy powiedzieć, dukając jakieś nieskładne zdania lub po prostu milczymy. To zabawane jak obecność drugiego człowieka może nas paraliżować. Choć może źle to ująłem, bo o ile sama obecność może być ukojeniem, tak chyba strach przed reakcją tej osoby na nasze słowa ma taką moc, że odbiera nam mowę. Problem w tym, że cisza to najmocniejszy wróg relacji między dwojgiem ludzi. Nie ma nic gorszego niż milczenie, czyż nie? Nawet słowa, które bolą, powodują mniejsze straty niż te, które niesie za sobą cisza. To nie ta, którą kochamy siedząc z kubkiem gorącej herbaty, czytając ulubioną książkę. To ta, która burzy fundamenty i odgradza ludzi murem, który tak bardzo ciężko jest potem zniszczyć. A przecież wystarczy szczypta odwagi i odrobina chęci, by temu zapobiec. Bardzo dawno temu ja też zaliczałem się grona osób, którym rozmowy na poważne tematy przychodziły z trudem. Bałem się wyrazić swoje zdanie, opisać swoje uczucia i przedstawić swoje oczekiwania. Kiedy doszedłem do wniosku, jak wiele przez to straciłem, zacząłem podchodzić do tego w inny sposób. Dziś wolę pożegnać kogoś z powodu swoich słów, niż z powodu ciszy. Wtedy przynajmniej nie ma niedopowiedzeń, miejsca na zastanawianie się i nikomu nie można zarzucić braku zaangażowania...

sobota, 28 lutego 2015

Nienawiść

Witajcie, 
Niestety z przyczyn zupełnie niezależnych ode mnie, premiera książki na pewno nie odbędzie się w planowanej dacie. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie wiem, czy ukaże się w ogóle w drukowanej wersji. Niemniej, ja prac nad poprawkami nie przerywam i jeśli nie uda się sytuacji rozwiązać w pozytywny sposób, to w ten niepozytywny sposób, otrzymacie ją - chętne osoby - w wersji PDF. 

W ramach rekompensaty, chyba też dla samego siebie, wrzucam Wam kolejny fragment książki. Jest krótki, ale jak zapewne zauważycie, odkrywa przed Wami bardzo wiele. Mam, może nieskromną, nadzieję, że to podsyci Wasze apetyty. ;)



"...Dzisiaj w nocy, kiedy znów przekręcałam się na drugi bok nie mogąc zasnąć, uświadomiłam sobie, co może nas spotkać najgorszego w życiu. Poczułam się dziwnie, trochę nieswojo, jakby jeszcze bardziej zmęczona wszystkim tym, co mnie otacza. Mój własny, niepowtarzalny, zabójczy pocałunek Dementora. Wyręciło mnie, poskładało jak chińskie dziecko składa ubrania w fabryce Adidasa. Jakież to zabawne, niezwykle żałosne i ekscytujące - pomyślałam. Za dużo ćpam - kolejna myśl. Nie, nie, na pewno nie. Ćpun wie, kiedy jest ćpunem. Dwa lolki w ciągu tygodnia to przecież nie grzech. Wystarczy. Najgorsze, co może nas spotkać w życiu jest jak śmierć Twojej matki, tylko kłuje jeszcze mocniej i bardziej piecze. To sytuacja, z której nie możesz wyjść, to taki labirynt bez żadnej mety. Uwierz mi, nie ma gorszej rzeczy na świecie niż utrata tej osoby - właśnie tej - z własnej głupoty. Wiesz jak to boli? Kiedy ktoś umiera, doskonale wiesz, że nigdy już nie wróci. Przecież to czeka każdego z nas, bez wyjątku - taka jest kolej rzeczy. Zdecydowanie gorzej jest, kiedy tracisz kogoś "ot tak", bo poprzewracało Ci się w główce. Chciałeś być bohaterem, bogiem, czym tam, kurwa, jeszcze chcesz.

Nie mogłam powstrzymać potoku myśli, które przelewały mi się przez głowę. Totalny chaos, jak podczas zadymy kiboli na meczu Legii. Gdzie ja jestem i dlaczego tak bardzo jest wszystko źle? Nie no, nie jest. Przecież mam pracę, znajomych, mam hajs, konsolę i zajebistego przyjaciela, który zarywa ze mną nocki. Spokojnie, tylko spokojnie. Przecież to nic takiego. Tego kwiatu jest pół światu, czy jak tam mówią. Nie ten, będzie następny. Jak nie kolejny, to jeszcze inny. Mogę tak w kółko, przecież jestem młoda. Nie, kurwa, nie mogę. Nie wytrzymam bez niego, nie tym razem. Najgorzej jest wtedy, kiedy kogoś cholernie kochasz. Kiedy kochasz tak, że na myśl o tej osobie przechodzą Cię ciarki. Kochasz tak, że świat zwalnia, że zatrzymuje się czas. Najgorzej jest wtedy, kiedy kochasz tak, że nikt inny nie potrafi już dać Ci tyle szczęścia, ile potrzebujesz. Jego jest ciągle za mało i wiesz, że nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Nigdy nie będzie idealnie. Najgorszej jest wtedy, gdy kochasz tego kogoś dokładnie tak, a nie możesz nic z tym zrobić. On gdzieś tam jest, jest szczęśliwy, poukładał sobie życie. Znalazł tą jedyną, ma dom, pracę. On jest, tylko kilka tysięcy kilometrów od ciebie. A ty nie możesz patrzeć na niego każdego ranka, nie możesz mu robić kawy, nie możesz pójść z nim na spacer, do kina. Nie możesz zrobić mu prezentu bez okazji, że możesz na ściemniać, że boli cię głowa. Nawet nie możesz się na niego wydrzeć. Nie możesz go zabić za to, że znów nie wyniósł śmieci. Nie masz pojęcia, co u niego, ale wiesz, że żyje i ma się bardzo dobrze, bo Facebook to zawsze jakieś źródło informacji. Najgorszej jest właśnie wtedy, bo większa bezradność nie istnieje...

Chyba mi przeszło - pomyślałam, gdy na elektrycznym wyświetlaczu zegarka, pojawiła się godzina 7:00. Znów pójdę do pracy niewyspana, znów pomyślą, że piłam całą noc, znów to będzie bardzo chujowy dzień. Znów, znów przez tego gnoja!"

niedziela, 11 stycznia 2015

Po prostu 2014.

     Krótkie podsumowanie 2014 roku pojawiło się na moim pb.pl już jakiś czas temu, ale również tutaj chciałbym podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami co do tych minionych 365 dni. Zapraszam do lektury. ;)




     Rok 2014 zaczął się dla mnie fatalnie i nawet przez myśl mi nie przeszło w sylwestra 13/14, że ten czas przyniesie tyle pozytywnych zmian w moim życiu. Oczywiście nie uniknąłem kilku wpadek i to takich, które w znaczący sposób zmieniły moje spojrzenie na wiele spraw, ale głównie były to rzeczy, które powodowały uśmiech na twarzy. Jak zawsze będę pisał spontanicznie więc nie sugerujcie się kolejnością zdarzeń. 


     Sylwester 2013/2014 nie zwiastował zupełnie niczego dobrego. No, może poza realizacją planu, który był w trakcie wykonania od dłuższego czasu. Fajerwerków nie obejrzałem, szampana się nie napiłem, bo o godzinie 23:30 spałem już... w szpitalnym łóżku. Wręcz irytowały mnie telefony i sms-y z życzeniami. Ogólnie mówiąc: było ciężko.


     W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że powoli zaczynam wychodzić na prostą. Miałem, jak mogłoby się wydawać, kochającą dziewczynę, zajebistych przyjaciół i pasję, którą mogłem realizować od początku do końca. Chyba byłem szczęśliwy - sam nie wiem. Jedynie praca w jakiś sposób spędzała mi sen z powiek, ale i do niej zdążyłem się po tak długim czasie przyzwyczaić. Wciskanie ludziom kitu przez telefon tylko po to, żeby mieć co jeść, w co się ubrać i czasami wyskoczyć z ziomkami na piwo. Ogólnie - przypał. Zaczynam od pracy, bo to chyba najważniejsza zmiana w moim życiu podczas 2014 roku. 

     Pod koniec kwietnia zapaliło się malutkie światełko w tunelu, kiedy przyjaciel powiedział mi o tym, że w firmie w której pracuje, jest właśnie otwarta rekrutacja. Byłem przerażony, bo jedyne co miałem wspólnego z tym wszystkim to fakt, że również miałem pracować na słuchawce tylko z tą różnicą, że już nie sprzedawać a pomagać czyt. helpdesk. Zupełnie inna specyfika zawodu, największa firma w swojej branży w Polsce, nieznajomi ludzie i ja - taki malutki, totalnie zagubiony i... pełen nadziei! 

Kiedy w maju po raz pierwszy usiadłem do swojego biurka w nowej pracy, miałem ochotę po prostu wyjść i nigdy tam nie wrócić. Bałem się choć przecież uwielbiam nowe wyzwania. Przerażali mnie ludzie, których tam widziałem - chociaż życzliwi, mili, to wciąż nieznajomi. No i jeszcze te przemieszanie wieku - byłem tam (i nadal jestem) jedną z najmłodszych osób w swoim dziale. Oprócz tego nie jarała mnie turystyka i geografia, a przecież w biurze podróży wiedza z tych dziedzin to obowiązek. Ogrom nauki i fakt, że to już coś poważnego, nie dawały mi spokoju i cały czas zastanawiałem się, czy na pewno dobrze wybrałem. I co? No właśnie...

Dnia 12.12.2014 roku minęło dokładnie osiem miesięcy odkąd pracuję w tej firmie. Załapałem bakcyla i pokochałem ludzi z którymi spędzam tak naprawdę 80% swojego dnia. Zacząłem się jarać tym wszystkim co mnie tam spotyka: od śmiesznych sytuacji (których nie brakuje), po wysyłkę komunikatów do sieci sprzedaży, kiedy dzwoni telefon za telefonem, a na służbowej skrzynce masz około 30 nieprzeczytanych maili. Pokochałem żartować ze swoimi znajomymi z pracy, wychodzić z nimi na imprezy i jeździć razem na szkolenia do Warszawy. Uwielbiam pić z nimi kawę i wspólnie śmiać się z rzeczy, które ogarną tylko osoby pracujące w tej firmie. Wiadomo, że są też minusy tego wszystkiego, ale... Jednym zdaniem: kocham swoją pracę!






     Te wakacje, o ile mogę tak nazwać minione lato, były dla mnie dość specyficzne. Tak naprawdę nie miałem wakacji. U nas w sezonie (od kwietnia do końca października) jest straszny natłok pracy i tak naprawdę osiem godzin w pracy zdarza się rzadko. Norma to około 9-11, a zdarzało się i więcej. Wtedy cały dzień spędzasz w firmie, a kiedy wracasz do domu, nie masz ochoty dosłownie na nic. W końcu jutro kolejny dzień.

Niemniej, wakacje spędziłem w gronie przyjaciół. Dużo osób, które studiują w Opolu, zostało ze względu na pracę tutaj w mieście. Tak więc spontaniczne wypady na piwo, posiedzenia do późnej nocy, czasem do rana... Było w porządku. Dziękuję!

Jeśli mówię o wakacjach to do głowy przychodzi mi też wydarzenie negatywne, które na pewno w jakimś stopniu odbiło się na moim życiu. Mówię tu o rozstaniu z dziewczyną, z którą (wydawało mi się) miałem ułożone sprawy sercowe do końca życia. Ja raczej nie jestem naiwny i raczej nie wysuwam tak pochopnych, daleko idących wniosków, ale w tym przypadku było inaczej. Wydaje mi się, że było to spowodowane tym, że tak długo się znaliśmy - w końcu było to już osiem lat. Oprócz tego powiedzenie "stara miłość nie rdzewieje" i tak jakoś to wyszło. Los chciał, że ona zrobiła coś, czego ja nigdy nie będę w stanie pojąć, zrobić czy choćby wybaczyć, bo o zapominaniu nie wspomnę. Na szczęście miałem (i nadal mam) wokół siebie osoby, które pomogły mi się pozbierać i to w miarę szybko. Poza tym jak zobaczyłem zdjęcie na blogu nieśmiertelnika, na którym wyryte było: "Straciłam miłość swojego życia. Warto było." zupełnie się wyleczyłem. Za to Ci dzięki, pomogłaś mi. No i tak właśnie wyszło, że pierwszy raz od kilku lat, nie złożyłem Ci życzeń w Twoje urodziny i w sylwestra. Ojoj. No, cóż... życzę Ci szczęścia. 

PS.

Dzięki Tobie wygrałem zakład, który trwał od naszego rozstania do dn. 1.01.2015!





2014 to rok zmian, zdecydowanie. W końcu udało mi się wynająć mieszkanie tylko dla siebie z czego jestem cholernie dumny. Mam troszkę ponad 22 lata i stać mnie na to, żeby się samemu utrzymać i mieć się całkiem nieźle. Jak tylko się przeprowadziłem to od razu przygarnąłem psiaka. O Orso pisałem wiele razy i wrzucałem nie raz jego zdjęcia, więc nie będę się nad tą kwestią rozwodził. Ziomeczek jest spoko i już!



     Ten rok pokazał mi jak ważni w naszym życiu są przyjaciele. Pokazał mi, że pewne relacje powinno się pielęgnować, dbać o nie i przede wszystkim dążyć do tego, żeby cały czas zaskakiwały nas coraz bardziej. 

"Samemu dotrzesz do celu szybciej, ale mając obok siebie towarzysza, zajdziesz o wiele dalej."


Chciałbym w tym miejscu podziękować wszystkim tym, którzy mnie wspierali, którzy byli powodami uśmiechu i tym, którzy skopali mi dupę. 

Zaskoczenia? Zdecydowanie jest taka osoba w moim życiu, która potrafi zaskoczyć mnie pomimo tego, że już trochę się znamy i niejeden dzień spędziliśmy razem. To znajomość, która swój początek ma wraz z moją przeprowadzką do Opola. "Ja bada twojom gumbkom" - co nie? Zawsze jesteś ze mną, zawsze o mnie pamiętasz i zawsze, ale to zawsze, poprawiasz mi humor. Jesteś niezastąpiona i już! I love you.

Siostrzyczko, ruda, wredna, małpo! Ciebie też kocham i też o tym wiesz. Kocham jak siostrę, jak przyjaciółkę i jak kogoś z kim mogę zaliczyć zgon i teleportację do swojego łóżka. Mogę z Tobą pójść do filharmonii, na lody (kiedy zimno jak w kieleckim), mogę pograć z Tobą w LOL-a i razem z Tobą popłakać. Dziękuję!

Kasiu, Tobie też dziękuję. Ty wiesz za co i chyba nie będę się znów rozpisywał na Twój temat (który to już raz?). Jesteś i za to cholernie Ci dziękuję!



Siostro, wiedz, że nigdy tej naszej imprezy nie zapomnę :D



Tego też nie zapomnę! ;*


     Oczywiście i w tej kwestii nie odbyło się bez wpadek. Kilka znajomości to już tylko przeszłość, zapomnienie i być może po prostu wspomnienie. Straciłem w tym roku cztery osoby, które były (i niektóre są nadal) dla mnie cholernie ważne. Nie będę mówił kto to i z jakich powodów. Po prostu się stało i to nie jest na pewno fajne. 

Oprócz tego udało mi się odnowić kontakt z kilkoma osobami m.in. z Zuzą, Karoliną, Alanem, Michaśką i... Olą. Z tą ostatnią to już w ogóle abstrakcja, bo po kilku latach nierozmawiania, niewidzenia się, młoda idzie ze mną w lutym na wesele i rozmawiamy ze sobą od 25.12. praktycznie po kilka godzin dziennie. Szał! Naprawdę jestem w szoku.

Wiem, wiem. Wygląda to dziwnie, ale nie poradzę nic na to, że 90% moich dobrych znajomych to kobiety. Ja nie narzekam. YOLO.


To chyba byłoby na tyle jeśli chodzi o ten 2014 rok. Co do 2015 - wychodzę z założenia, że jeśli nie będzie on gorszy od poprzedniego to już będzie dobrze. Co czas pokaże to zobaczymy. Wszystko wyjdzie w praniu i raczej nie nastawiam się na jakieś spektakularne wydarzenia. No, ale kto to wie... 

Do przeczytania!

PS.

Zostawiam Wam kilka zdjęć z 2014 roku. ;)















A TO JA Z WCZORAJ xD





piątek, 26 grudnia 2014

Słowa, które leczą...

     Jak mijają Wam święta? Mam nadzieję, że w spokoju delektujecie się potrawami na Waszych stołach i że po tej labie spotkamy się w jeszcze lepszych nastrojach. ;)
     Ja natomiast chciałbym pokazać Wam coś nowego, coś czego jeszcze tutaj nie było. Dam Wam do przeczytania fragmenty mojej wczorajszej rozmowy z Olą - moją serdeczną koleżanką. W tym miejscu ślę pozdrowienia ;) - na początku myślałem, że udostępnię tu całą rozmowę, ale po większym namyśle doszedłem do wniosku, że zdecydowanie lepiej będzie poczęstować Was najważniejszymi urywkami tej konwersacji. Zapraszam do lektury! ;)




Fajne zdjęcie, nie? To jest właśnie Ola, gdyby ktoś nie wiedział.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Patryk: Czyli to nie było trudne pytanie?

Ola: Dla mnie nie ma trudnych pytań.

P: Bo jesteś inteligentną osobą.

O: Pytania są tylko interesujące albo mniej interesujące. Te zaliczam do kategorii pierwszej. A Ty co uważasz? Albo inaczej, co sprawiło, że zadałeś mi te pytanie?

P: Starasz się wartościować pytania, bo uważasz, że nie ma głupich pytań? Zadałem Ci te pytanie, bo wiedziałem, że wzbudzi w Tobie jakieś emocje - może pozytywne, może negatywne - tego byłem pewny. Natomiast wiedziałem, że będziesz szczera i inteligentnie na nie odpowiesz - prowokujesz kogoś, uderzając w jego, powiedzmy, czuły punkt. W ten sposób rodzi się fajna dyskusja. Nie uważasz?

O: Uważam.

P: I jak śmiem się domyślać, Ciebie też to w jakimś stopniu jara - czyli prosta potrzeba egzystowania z ludźmi na swoim poziomie.

O: Lubię dyskutować z ludźmi na poziomie.
     Właśnie napisałam to, co Ty. Przypadek?

P: Perfekcyjnie. Nie, to prosta zasada, którą wynalazł jakiś tam francuski psycholog. Ludzie mają psychologiczną potrzebę przebywania z kimś na swoim poziomie, aby móc się rozwijać. Żadna istota żyjąca na Ziemi nie posiada takiej umiejętności uczenia się.

O: Cieszę się, że mam wokół siebie ludzi, z którymi mogę podyskutować na tematy niecodzienne, może nawet trudne. 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


O: Ja myślę, że niestety w dzisiejszych czasach inteligencja nie jest w modzie. Gdyby tak było może więcej ludzi czytałoby książki albo chociaż zastanawiałoby się nad życiem i decyzjami. Jeżeli dzisiaj ktoś ma wartości to już jest dobrze.

P: To zależy od tego jakimi kierujesz się wartościami. Z drugiej strony: żyłaś kiedyś na totalnym flow?

O: Nie. Moim problemem (a raczej zaletą dla mnie) jest to, że mam zasady.

P: Czyli jesteś w 9% ludzi, którzy tak żyją. 

O: Moje zasady nie są po to, żeby je łamać. Ja w ogóle uważam, że zasady nie są po to, żeby je łamać. Chociaż oczywiście nie należy się zgadzać nawet z takimi, które są kretyńskie.

P: No, ale to samo w sobie jest łamaniem zasad. To trochę śmieszne - takie błędne koło.

O: Kiedyś pisałam esej na ćwiczenia ze wstępu do prawoznawstwa i zastanawiałam się jakie ludzie prezentują postawy wobec prawa - czy konformistyczną, oportunistyczną, czy legalizmu.

P: I jaki był wniosek?

O: Legalizm polega na tym, że właśnie przestrzegasz prawa jako, że jest ono stanowione. Należy go przestrzegać z uwagi na sam fakt, że zostało ono ustanowione przed ustawodawcę, ale to nie znaczy, że trzeba ślepo go przestrzegać. Zawsze zdarza się tak, że ustawodawca (choć teoretycznie jest nieomylny), może się jednak pomylić.

P: Okey, ale co masz na myśli mówiąc "ślepo"?

O: Jako, że nie jest tworem idealnym, a prawo tworzą ludzie wniosek jest taki, że do każdego przestrzegania prawa czegokolwiek potrzebne jest myślenie, rozsądek i wiedza, Przecież jeśli prawo nakazywałoby Ci zabijać to i tak byś tego nie robił. Chociaż prawo pozwalałoby Ci na to, nie przestrzegałbyś tej zasady.

P: Chodzi Ci o rodzaj rachunku sumienia? Wiesz, ale ja mogę mieć swoje zasady i swoich zasad nie łamać. 

O: Mój wniosek jest obłędnie prosty - do każdego przestrzegania zasad potrzebny jest zdrowy rozsądek. 

P: Ale jeśli ja mam swoje zasady, które są przeciwne panującemu prawu, zawsze sytuacja jest taka samo: któreś prawo łamię bez względu na to, jakiego wyboru dokonam.

O: Problem polega na stosowaniu prawa. Sądy w większości przypadków zapominają o możliwości stosowania środków, które mają w swojej gestii, a po prostu z nich nie korzystają. Później ludzie mają przekonanie, że nasze prawo jest beznadziejne, bo nie umieją go stosować profesjonaliści.

P: To dość odważny zarzut.

O: To jest fakt - o tym mówią profesorowie, doktorzy prawa. To wynika z tego, że nie każdy sędzia jest dobrym teoretykiem i nie potrafi dostosować przepisów do stanu faktycznego, w dodatku przepisów, które powinien znać.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


     Po zakończeniu tej rozmowy doszedłem do wniosku, że fajnie jest podyskutować z kimś, kto ma szersze spojrzenie na świat niż ty, na tematy niecodzienne, jak to powiedziała Ola - trochę trudne. Można wtedy poruszyć takie dzieciny życia, które niekoniecznie na co dzień są nam bliskie. Mnie takie sytuacje rozwijają i czuję wtedy, że się w pewnym sensie spełniam. Jeśli nigdy nie próbowaliście takiej formy spędzania czasu to polecam ;)



niedziela, 14 grudnia 2014

Ja wcale...

     To właśnie Ty masz te oczy, w których mógłbym zatracać się nieustannie. Masz te usta, które mogą być odskocznią od rzeczywistości. Masz szyję, po której mógłbym błądzić, gubić się i znów znajdywać właściwą drogę. Ty masz to wszystko, co ja chciałbym mieć na własność. Chciałbym zamknąć Cię w jednym tekście. Mieć Cię schowaną gdzieś pomiędzy kilkoma niechlujnie złożonymi wersami tak, żebym mógł do Ciebie wracać zawsze wtedy, kiedy najdzie mnie na to ochota. Po prostu, tak zwyczajnie...




     Doskonale wiesz, że zabijasz mnie, kiedy Cię nie ma. Sprawiasz wtedy, że jestem inny - taki, jaki być wcale nie chcę. Wiesz to i nie robisz z tym zupełnie nic. Zachowujesz się tak, jakby Cię to bawiło i jakby była to najlepsza z możliwych rozrywek. Budzisz we mnie złego człowieka, który nie potrafi zapanować nas sobą, swoimi myślami, swoimi gestami, słowami, uczuciami, który nie potrafi zapanować nad tym, co zawsze trzyma w ryzach. Wybuchasz, trącasz mnie, robisz ze mną dokładnie to, na co masz ochotę. A ja? A ja nie potrafię się przed tym bronić. Nie potrafię powiedzieć "stop" i zrobić kroku w przód. Po prostu nie potrafię, bo jestem zbyt słaby na te wszystkie gierki. Ja już dawno zabiłem w sobie tego małego chłopca, którego jarała taka zabawa. Nie jestem już tym gościem, który potrafił tańczyć na pięciolinii słów w rytm Twojego paraliżującego spojrzenia. W pewnym momencie dojrzałem do tego, żeby mieć to wszystko pod kontrolą i właśnie wtedy Ty pokazałaś mi jak bardzo się mylę. 




     Ty wcale nie jesteś taka zła jak mówią o Tobie wszyscy Ci, których zraniłaś. Ty jesteś po prostu aniołem, który zapomniał jak to jest latać. Jesteś gwiazdą, która zapomniała jak to jest świecić i jesteś człowiekiem, który zapomniał jak to jest nim być. Wiesz co? Chodź ze mną, ja pokażę Ci świat, który może przypadnie Ci do gustu. Pójdziemy na spacer. Będziemy rozmawiać o tym, jak to jest świetnie ranić i zabijać w ludziach ostatnie pierwiastki miłości. Będziemy śmiać się z tych, którym złamaliśmy serca i ostrzegać tych, na których przyjdzie jeszcze pora. Napijemy się wódki, zapalimy blanta i wyrzucimy z siebie wszystko, co nas ogranicza. Będzie tak pięknie, że obudzimy się obok siebie przykryci jedną kołdrą, a później cały dzień nie będziemy ze sobą rozmawiać, bo będzie nam głupio. Będziemy w myślach zastanawiać się jak to się stało i czy tak naprawdę tego żałujemy. Pojedziemy gdzieś przed siebie zupełnie nie znając drogi...




     Chciałbym Cię zamknąć w tekście. Jednym, pierdolonym, krótkim tekście. Jesteś jedyną osobą, której nie potrafię opisać i zdefiniować. A tak bardzo bym chciał, wiesz? 

    Widzisz, Gwiazdko? Dzisiaj znów masz mnie na własność i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. ;)

wtorek, 9 grudnia 2014

Podziemia Marzeń

     [...] Nienawidziłem tego miejsca, bo tu zawsze alkohol lał się litrami, dragi zabijały w ludziach ostatnie pierwiastki człowieczeństwa, a w powietrzu papierosowy dym mieszał się z zapachem spermy nadętych dupków, którzy uważali się za największe ryby w mieście. Mimo tego bywaliśmy tu średnio trzy razy w tygodniu i to tylko z powodu ślicznej barmanki, która wcale nie grzeszyła inteligencją. No, ale faceci tacy są, w końcu jesteśmy wzrokowcami. Tej nocy nie czułem się dobrze. Coś nie dawało mi spokoju i nawet na chwilę nie potrafiłem się skupić. Siedzieliśmy przy barze i powoli sączyliśmy piwo rozmawiając o rzeczach, których nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Miałem wrażenie, że gdzieś się zgubiłem, straciłem kontrolę nad swoim życiem i teraz nie potrafię go okiełznać. Przecież to nie tak miało wyglądać. Kiedy byłem nastolatkiem wyobrażałem sobie jak siedzę na swoim jachcie, który dryfuje po Karaibach, a ja popijam drinki z palemkami jednocześnie wciągając koks z cycków najpiękniejszych kobiet świata. I co? Dzisiaj jestem gościem, który codziennie spóźnia się do pracy, je mrożonki na obiad, bawi się w najgorszej knajpie w mieście i za cholerę nie potrafi znaleźć sposobu, żeby to zmienić. Kiedy wróciłem do domu, słońce leniwie wybudzało ze snu spokojne miasto, które za chwilę miało znów tętnić życiem. Zrobiłem sobie kawę z mlekiem, wyszedłem na balkon i odpaliłem papierosa. Lubiłem patrzeć z góry jak ludzie w pośpiechu wyprowadzają psy na spacer, żeby zdążyć odwieść dzieciaki do szkoły. Lubiłem patrzeć jak promienie słoneczne walczą z całych sił, aby otulić betonowy organizm i tchnąć w niego tyle energii, by mógł przeżyć kolejny dzień. Lubiłem patrzeć jak kierowcy wymachują rękoma stojąc w korku, a pod nosem rzucają wiązanki niecenzuralnych słów. Lubiłem patrzeć na studentki, które pospiesznym krokiem szły w stronę pobliskiej uczelni. Lubiłem patrzeć jak parkingowy każdego ranka czytał gazetę. Dzisiaj też lubię patrzeć i to chyba jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się we mnie od tamtego czasu. Skończyłem palić papierosa i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten dzień przewróci moje życie do góry nogami, o czym przecież tak marzyłem tej nocy.




Mimo tego, że nie zmrużyłem oka, nie czułem zmęczenia. Wziąłem zimny prysznic, ubrałem na siebie moją ulubioną koszulę w kratę, dżinsy, brudne trampki i wyszedłem na spacer. W słuchawkach grała ukochana playlista, a ja stawiając kroki w rytm muzyki przemierzałem ulice miasta, którego tak nienawidziłem. Minąłem osiedlowy monopol, piekarnię, supermarket w którym nigdy nie byłem i uczelnię. Odłączyłem się. Przez ten czas byłem zupełnie w innym świecie i kompletnie nie zwracałem uwagi na otaczającą mnie rzeczywistość. Płynąłem gdzieś pomiędzy wersami piosenek a skrajnym ogłupieniem. Uśmiechałem się tylko do ludzi, których mijałem na ulicy – to jedna interakcja ze światem jaka miała miejsce. Niektórzy odwzajemniali uśmiech, inni nie zwracali zupełnie na to uwagi, a jeszcze inni patrzyli na mnie jak na gościa, który jest najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, bo właśnie skończył odsiadkę w psychiatryku. To zabawne, że jeden gest może wywołać tyle skrajnych emocji. Zawsze zastanawiałem się dlaczego ludzie tak różnią się od siebie, dlaczego nasze ścieżki zawsze prowadzą w innym kierunku i dlaczego zawsze byłem tym, który nie potrafił znaleźć swojego miejsca we wszechświecie na dłuższą chwilę. Usiadłem na ławce w parku i odpaliłem papierosa. Dym  rozrywał moje gardło prześlizgując się do płuc niczym jadowity wąż. Czułem się jak bóg, jak stwórca tego chorego świata. W tym momencie to było moje miejsce we wszechświecie mimo tego, że ta ławka miała nim być tylko przez dziesięć minut. Nagle coś strzeliło we mnie jak piorun kończąc ten cudowny trans. Moje serce doznało takiego szoku, że zapomniało jakie jest jego zadanie, a moje ciało stało się bezużyteczną kupą mięsa. Zamarłem. To był ułamek sekundy, który moją dotychczasową osobowość rozerwał na drobne strzępy, a później wyrzucił je do śmietnika stojącego obok ławki, na której siedziałem. W mojej głowie myśli pojawiały się tak szybko, że nie nadążałem analizować tego, co mój mózg miał mi do przekazania. Właśnie przeżyłem mini zwał, atak migreny i epilepsji na raz. To taki rodzaj szaleństwa nad którym nie można zapanować i wcale nie chce się tego robić. Właśnie w takich momentach czujesz, że żyjesz i że masz się całkiem nieźle. To właśnie teraz jesteś tym, który mógłby zdobyć Mount Everest w ciągu jednej minuty, okrążyć świat w ciągu jednej godziny i odwiedzić obcą cywilizację w ciągu jednego dnia. Właśnie w takich chwilach czujesz się tak, że nie czujesz praktycznie nic prócz ciekawości. Czystej, zdrowej ciekawości. Właśnie teraz mógłbym umrzeć i wcale bym tego nawet nie zauważył. Byłem teraz w takim stanie, że zapomniałem jak się oddycha i niekoniecznie mi to przeszkadzało. Stało się i teraz nie było już odwrotu. Nie mogłem tak po prostu wstać i wrócić do domu. Nie mogłem i nie chciałem. W takich chwilach doskonale zdajesz sobie sprawę, że Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo jak trzydzieści sekund temu. Wiesz, że coś się zmieniło i wiesz, że to właśnie teraz rozpoczyna się największe wyzwanie jakiemu kiedykolwiek będziesz mógł stawić czoło. Wzdrygasz się, bo nie jesteś już sobą. Dreszcze urządzają sobie krwawą rzeź na twoim ciele, a ty po prostu patrzysz jak z każdą upływającą sekundą twoje dotychczasowe „ja” umiera męczeńską śmiercią. Patrzysz i uśmiechasz się tak szeroko, że zaczyna boleć cię szczęka. Właśnie w tym momencie jesteś najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie.




- Kurwa! – krzyknąłem z całej siły uważając, że to jedyny sposób, aby wrócić do świata żywych. Nie do końca wiedziałem co się ze mną stało. To było coś nowego, coś niezwykłego i coś, co mógłbym przeżywać każdego dnia za każdym razem czując to coraz intensywniej. Podniosłem wzrok, żeby upewnić się, że to co przed chwilą miało miejsce nie było tylko chorymi urojeniami, które wykreował mój egoistyczny mózg. Tak, on jest egoistą i to w dodatku egoistą-skurwielem. On zawsze znajdzie sposób, żeby zrobić coś głupiego i zawsze jest to najmniej odpowiedni do tego moment. Tym razem to nie był mój wymysł, a rzeczywistość. Potrzebowałem jeszcze chwili, żeby się ogarnąć i dojść do siebie po tym co przed chwilą się wydarzyło. Odpaliłem kolejnego papierosa patrząc cały czas wprost przed siebie upewniając się, że to nie jest sen. Nie chciałem znowu budzić się klnąc w niebo głosy, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Po dłuższej chwili udało mi się doprowadzić moją umiejętność logicznego myślenia do stanu używalności [...]