wtorek, 9 grudnia 2014

Podziemia Marzeń

     [...] Nienawidziłem tego miejsca, bo tu zawsze alkohol lał się litrami, dragi zabijały w ludziach ostatnie pierwiastki człowieczeństwa, a w powietrzu papierosowy dym mieszał się z zapachem spermy nadętych dupków, którzy uważali się za największe ryby w mieście. Mimo tego bywaliśmy tu średnio trzy razy w tygodniu i to tylko z powodu ślicznej barmanki, która wcale nie grzeszyła inteligencją. No, ale faceci tacy są, w końcu jesteśmy wzrokowcami. Tej nocy nie czułem się dobrze. Coś nie dawało mi spokoju i nawet na chwilę nie potrafiłem się skupić. Siedzieliśmy przy barze i powoli sączyliśmy piwo rozmawiając o rzeczach, których nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Miałem wrażenie, że gdzieś się zgubiłem, straciłem kontrolę nad swoim życiem i teraz nie potrafię go okiełznać. Przecież to nie tak miało wyglądać. Kiedy byłem nastolatkiem wyobrażałem sobie jak siedzę na swoim jachcie, który dryfuje po Karaibach, a ja popijam drinki z palemkami jednocześnie wciągając koks z cycków najpiękniejszych kobiet świata. I co? Dzisiaj jestem gościem, który codziennie spóźnia się do pracy, je mrożonki na obiad, bawi się w najgorszej knajpie w mieście i za cholerę nie potrafi znaleźć sposobu, żeby to zmienić. Kiedy wróciłem do domu, słońce leniwie wybudzało ze snu spokojne miasto, które za chwilę miało znów tętnić życiem. Zrobiłem sobie kawę z mlekiem, wyszedłem na balkon i odpaliłem papierosa. Lubiłem patrzeć z góry jak ludzie w pośpiechu wyprowadzają psy na spacer, żeby zdążyć odwieść dzieciaki do szkoły. Lubiłem patrzeć jak promienie słoneczne walczą z całych sił, aby otulić betonowy organizm i tchnąć w niego tyle energii, by mógł przeżyć kolejny dzień. Lubiłem patrzeć jak kierowcy wymachują rękoma stojąc w korku, a pod nosem rzucają wiązanki niecenzuralnych słów. Lubiłem patrzeć na studentki, które pospiesznym krokiem szły w stronę pobliskiej uczelni. Lubiłem patrzeć jak parkingowy każdego ranka czytał gazetę. Dzisiaj też lubię patrzeć i to chyba jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się we mnie od tamtego czasu. Skończyłem palić papierosa i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten dzień przewróci moje życie do góry nogami, o czym przecież tak marzyłem tej nocy.




Mimo tego, że nie zmrużyłem oka, nie czułem zmęczenia. Wziąłem zimny prysznic, ubrałem na siebie moją ulubioną koszulę w kratę, dżinsy, brudne trampki i wyszedłem na spacer. W słuchawkach grała ukochana playlista, a ja stawiając kroki w rytm muzyki przemierzałem ulice miasta, którego tak nienawidziłem. Minąłem osiedlowy monopol, piekarnię, supermarket w którym nigdy nie byłem i uczelnię. Odłączyłem się. Przez ten czas byłem zupełnie w innym świecie i kompletnie nie zwracałem uwagi na otaczającą mnie rzeczywistość. Płynąłem gdzieś pomiędzy wersami piosenek a skrajnym ogłupieniem. Uśmiechałem się tylko do ludzi, których mijałem na ulicy – to jedna interakcja ze światem jaka miała miejsce. Niektórzy odwzajemniali uśmiech, inni nie zwracali zupełnie na to uwagi, a jeszcze inni patrzyli na mnie jak na gościa, który jest najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, bo właśnie skończył odsiadkę w psychiatryku. To zabawne, że jeden gest może wywołać tyle skrajnych emocji. Zawsze zastanawiałem się dlaczego ludzie tak różnią się od siebie, dlaczego nasze ścieżki zawsze prowadzą w innym kierunku i dlaczego zawsze byłem tym, który nie potrafił znaleźć swojego miejsca we wszechświecie na dłuższą chwilę. Usiadłem na ławce w parku i odpaliłem papierosa. Dym  rozrywał moje gardło prześlizgując się do płuc niczym jadowity wąż. Czułem się jak bóg, jak stwórca tego chorego świata. W tym momencie to było moje miejsce we wszechświecie mimo tego, że ta ławka miała nim być tylko przez dziesięć minut. Nagle coś strzeliło we mnie jak piorun kończąc ten cudowny trans. Moje serce doznało takiego szoku, że zapomniało jakie jest jego zadanie, a moje ciało stało się bezużyteczną kupą mięsa. Zamarłem. To był ułamek sekundy, który moją dotychczasową osobowość rozerwał na drobne strzępy, a później wyrzucił je do śmietnika stojącego obok ławki, na której siedziałem. W mojej głowie myśli pojawiały się tak szybko, że nie nadążałem analizować tego, co mój mózg miał mi do przekazania. Właśnie przeżyłem mini zwał, atak migreny i epilepsji na raz. To taki rodzaj szaleństwa nad którym nie można zapanować i wcale nie chce się tego robić. Właśnie w takich momentach czujesz, że żyjesz i że masz się całkiem nieźle. To właśnie teraz jesteś tym, który mógłby zdobyć Mount Everest w ciągu jednej minuty, okrążyć świat w ciągu jednej godziny i odwiedzić obcą cywilizację w ciągu jednego dnia. Właśnie w takich chwilach czujesz się tak, że nie czujesz praktycznie nic prócz ciekawości. Czystej, zdrowej ciekawości. Właśnie teraz mógłbym umrzeć i wcale bym tego nawet nie zauważył. Byłem teraz w takim stanie, że zapomniałem jak się oddycha i niekoniecznie mi to przeszkadzało. Stało się i teraz nie było już odwrotu. Nie mogłem tak po prostu wstać i wrócić do domu. Nie mogłem i nie chciałem. W takich chwilach doskonale zdajesz sobie sprawę, że Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo jak trzydzieści sekund temu. Wiesz, że coś się zmieniło i wiesz, że to właśnie teraz rozpoczyna się największe wyzwanie jakiemu kiedykolwiek będziesz mógł stawić czoło. Wzdrygasz się, bo nie jesteś już sobą. Dreszcze urządzają sobie krwawą rzeź na twoim ciele, a ty po prostu patrzysz jak z każdą upływającą sekundą twoje dotychczasowe „ja” umiera męczeńską śmiercią. Patrzysz i uśmiechasz się tak szeroko, że zaczyna boleć cię szczęka. Właśnie w tym momencie jesteś najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie.




- Kurwa! – krzyknąłem z całej siły uważając, że to jedyny sposób, aby wrócić do świata żywych. Nie do końca wiedziałem co się ze mną stało. To było coś nowego, coś niezwykłego i coś, co mógłbym przeżywać każdego dnia za każdym razem czując to coraz intensywniej. Podniosłem wzrok, żeby upewnić się, że to co przed chwilą miało miejsce nie było tylko chorymi urojeniami, które wykreował mój egoistyczny mózg. Tak, on jest egoistą i to w dodatku egoistą-skurwielem. On zawsze znajdzie sposób, żeby zrobić coś głupiego i zawsze jest to najmniej odpowiedni do tego moment. Tym razem to nie był mój wymysł, a rzeczywistość. Potrzebowałem jeszcze chwili, żeby się ogarnąć i dojść do siebie po tym co przed chwilą się wydarzyło. Odpaliłem kolejnego papierosa patrząc cały czas wprost przed siebie upewniając się, że to nie jest sen. Nie chciałem znowu budzić się klnąc w niebo głosy, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Po dłuższej chwili udało mi się doprowadzić moją umiejętność logicznego myślenia do stanu używalności [...]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz