[...] Nienawidziłem tego miejsca, bo tu
zawsze alkohol lał się litrami, dragi zabijały w ludziach ostatnie pierwiastki
człowieczeństwa, a w powietrzu papierosowy dym mieszał się z zapachem spermy
nadętych dupków, którzy uważali się za największe ryby w mieście. Mimo tego
bywaliśmy tu średnio trzy razy w tygodniu i to tylko z powodu ślicznej
barmanki, która wcale nie grzeszyła inteligencją. No, ale faceci tacy są, w
końcu jesteśmy wzrokowcami. Tej nocy nie czułem się dobrze. Coś nie dawało mi
spokoju i nawet na chwilę nie potrafiłem się skupić. Siedzieliśmy przy barze i
powoli sączyliśmy piwo rozmawiając o rzeczach, których nawet nie jestem w
stanie sobie przypomnieć. Miałem wrażenie, że gdzieś się zgubiłem, straciłem
kontrolę nad swoim życiem i teraz nie potrafię go okiełznać. Przecież to nie
tak miało wyglądać. Kiedy byłem nastolatkiem wyobrażałem sobie jak siedzę na
swoim jachcie, który dryfuje po Karaibach, a ja popijam drinki z palemkami
jednocześnie wciągając koks z cycków najpiękniejszych kobiet świata. I co?
Dzisiaj jestem gościem, który codziennie spóźnia się do pracy, je mrożonki na
obiad, bawi się w najgorszej knajpie w mieście i za cholerę nie potrafi znaleźć
sposobu, żeby to zmienić. Kiedy wróciłem do domu, słońce leniwie wybudzało ze
snu spokojne miasto, które za chwilę miało znów tętnić życiem. Zrobiłem sobie
kawę z mlekiem, wyszedłem na balkon i odpaliłem papierosa. Lubiłem patrzeć z
góry jak ludzie w pośpiechu wyprowadzają psy na spacer, żeby zdążyć odwieść
dzieciaki do szkoły. Lubiłem patrzeć jak promienie słoneczne walczą z całych
sił, aby otulić betonowy organizm i tchnąć w niego tyle energii, by mógł
przeżyć kolejny dzień. Lubiłem patrzeć jak kierowcy wymachują rękoma stojąc w
korku, a pod nosem rzucają wiązanki niecenzuralnych słów. Lubiłem patrzeć na
studentki, które pospiesznym krokiem szły w stronę pobliskiej uczelni. Lubiłem
patrzeć jak parkingowy każdego ranka czytał gazetę. Dzisiaj też lubię patrzeć i
to chyba jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się we mnie od tamtego
czasu. Skończyłem palić papierosa i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten dzień
przewróci moje życie do góry nogami, o czym przecież tak marzyłem tej nocy.
Mimo
tego, że nie zmrużyłem oka, nie czułem zmęczenia. Wziąłem zimny prysznic,
ubrałem na siebie moją ulubioną koszulę w kratę, dżinsy, brudne trampki i
wyszedłem na spacer. W słuchawkach grała ukochana playlista, a ja stawiając
kroki w rytm muzyki przemierzałem ulice miasta, którego tak nienawidziłem.
Minąłem osiedlowy monopol, piekarnię, supermarket w którym nigdy nie byłem i
uczelnię. Odłączyłem się. Przez ten czas byłem zupełnie w innym świecie i
kompletnie nie zwracałem uwagi na otaczającą mnie rzeczywistość. Płynąłem
gdzieś pomiędzy wersami piosenek a skrajnym ogłupieniem. Uśmiechałem się tylko
do ludzi, których mijałem na ulicy – to jedna interakcja ze światem jaka miała
miejsce. Niektórzy odwzajemniali uśmiech, inni nie zwracali zupełnie na to
uwagi, a jeszcze inni patrzyli na mnie jak na gościa, który jest
najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, bo właśnie skończył odsiadkę w
psychiatryku. To zabawne, że jeden gest może wywołać tyle skrajnych emocji.
Zawsze zastanawiałem się dlaczego ludzie tak różnią się od siebie, dlaczego
nasze ścieżki zawsze prowadzą w innym kierunku i dlaczego zawsze byłem tym,
który nie potrafił znaleźć swojego miejsca we wszechświecie na dłuższą chwilę.
Usiadłem na ławce w parku i odpaliłem papierosa. Dym rozrywał moje gardło prześlizgując się do płuc
niczym jadowity wąż. Czułem się jak bóg, jak stwórca tego chorego świata. W tym
momencie to było moje miejsce we wszechświecie mimo tego, że ta ławka miała nim
być tylko przez dziesięć minut. Nagle coś strzeliło we mnie jak piorun kończąc
ten cudowny trans. Moje serce doznało takiego szoku, że zapomniało jakie jest
jego zadanie, a moje ciało stało się bezużyteczną kupą mięsa. Zamarłem. To był
ułamek sekundy, który moją dotychczasową osobowość rozerwał na drobne strzępy,
a później wyrzucił je do śmietnika stojącego obok ławki, na której siedziałem.
W mojej głowie myśli pojawiały się tak szybko, że nie nadążałem analizować
tego, co mój mózg miał mi do przekazania. Właśnie przeżyłem mini zwał, atak
migreny i epilepsji na raz. To taki rodzaj szaleństwa nad którym nie można
zapanować i wcale nie chce się tego robić. Właśnie w takich momentach czujesz,
że żyjesz i że masz się całkiem nieźle. To właśnie teraz jesteś tym, który
mógłby zdobyć Mount Everest w ciągu jednej minuty, okrążyć świat w ciągu jednej
godziny i odwiedzić obcą cywilizację w ciągu jednego dnia. Właśnie w takich
chwilach czujesz się tak, że nie czujesz praktycznie nic prócz ciekawości.
Czystej, zdrowej ciekawości. Właśnie teraz mógłbym umrzeć i wcale bym tego
nawet nie zauważył. Byłem teraz w takim stanie, że zapomniałem jak się oddycha
i niekoniecznie mi to przeszkadzało. Stało się i teraz nie było już odwrotu.
Nie mogłem tak po prostu wstać i wrócić do domu. Nie mogłem i nie chciałem. W
takich chwilach doskonale zdajesz sobie sprawę, że Twoje życie już nigdy nie
będzie takie samo jak trzydzieści sekund temu. Wiesz, że coś się zmieniło i
wiesz, że to właśnie teraz rozpoczyna się największe wyzwanie jakiemu kiedykolwiek
będziesz mógł stawić czoło. Wzdrygasz się, bo nie jesteś już sobą. Dreszcze
urządzają sobie krwawą rzeź na twoim ciele, a ty po prostu patrzysz jak z każdą
upływającą sekundą twoje dotychczasowe „ja” umiera męczeńską śmiercią. Patrzysz
i uśmiechasz się tak szeroko, że zaczyna boleć cię szczęka. Właśnie w tym
momencie jesteś najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie.
- Kurwa! – krzyknąłem z całej
siły uważając, że to jedyny sposób, aby wrócić do świata żywych. Nie do końca
wiedziałem co się ze mną stało. To było coś nowego, coś niezwykłego i coś, co
mógłbym przeżywać każdego dnia za każdym razem czując to coraz intensywniej. Podniosłem
wzrok, żeby upewnić się, że to co przed chwilą miało miejsce nie było tylko
chorymi urojeniami, które wykreował mój egoistyczny mózg. Tak, on jest egoistą
i to w dodatku egoistą-skurwielem. On zawsze znajdzie sposób, żeby zrobić coś
głupiego i zawsze jest to najmniej odpowiedni do tego moment. Tym razem to nie
był mój wymysł, a rzeczywistość. Potrzebowałem jeszcze chwili, żeby się ogarnąć
i dojść do siebie po tym co przed chwilą się wydarzyło. Odpaliłem kolejnego
papierosa patrząc cały czas wprost przed siebie upewniając się, że to nie jest
sen. Nie chciałem znowu budzić się klnąc w niebo głosy, że to tylko wytwór mojej
wyobraźni. Po dłuższej chwili udało mi się doprowadzić moją umiejętność
logicznego myślenia do stanu używalności [...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz