piątek, 5 grudnia 2014

Efekt Motyla...

     To nie będzie długi blog, więc zapraszam do lektury. ;)
   
     Pewnie wielu z Was nie wie, że filmy oglądam dość rzadko i raczej tylko wtedy, kiedy coś naprawdę mnie zaciekawi albo po prostu wpadnie ktoś znajomy i zwyczajnie nie ma co robić. Wczoraj było podobnie - wpadła do mnie koleżanka, trochę pogadaliśmy, pośmialiśmy się i postanowiliśmy, że obejrzymy film - padło na Efekt Motyla. Może to śmieszne, ale nigdy go nie oglądałem i ufając znajomej zgodziłem się, żebyśmy właśnie ten film obejrzeli. Jednym słowem: majstersztyk.





      Już po pierwszych minutach doszedłem do wniosku, że to nie będą zmarnowane dwie godziny. Od samego początku produkcja trzyma w napięciu i wywołuje pewien rodzaj strachu pomimo tego, że jest to film psychologiczny. Efekt Motyla swoją premierę miał w 2004 roku, ale nie dało się tego odczuć. Zastrzeliła mnie przede wszystkim wizja, sam pomysł na scenariusz no i cholernie dobrze zagrane role. Dzieciaki jak i dorośli wywiązali się z tego zadania znakomicie. 



     Przede wszystkim chylę nisko głowę przed tym, co ze swoją rolą zrobiła Amy Smart. Wbrew pozorom, moim zdaniem, to ona zagrała główną rolę w tym filmie. Z mojej strony wielki szacunek dla niej za to, że za każdym razem kiedy jej postać przechodziła metamorfozę, ona idealnie wpasowywała się w rolę. Nie oglądałem żadnego innego filmu w którym grała, ale za Efekt Motyla już ją lubię. Scenariusz na pewno nie był łatwy do zagrania dla żadnego z aktorów, ale to chyba postać Kayleigh przechodziła za każdym razem największą przemianę w każdej kolejnej scenie - majstersztyk.





     Nie chcę spojlerować tym, którzy tego filmu nie oglądali (zresztą, pewnie większość z Was widziała go kilka razy), ale nie mogę powstrzymać się, aby nie odnieść się do jednej ze scen, która szczególnie przykuła moją uwagę. Chodzi mi o moment w którym główny bohater (z założenia) - Evan - uświadamia sobie, jakie zdolności posiada i czym dokładnie obdarowały go geny. Świat wariuje. Wyobraź sobie, że od kilkunastu lat piszesz skrupulatnie dziennik, w którym zapisujesz najważniejsze dla Ciebie wydarzenia z danego dnia. Następnie mija trochę czasu, a Ciebie w pewnym momencie nachodzi ciekawość do przejrzenia swoich dzienników. Czytając każdy kolejny wpis, uświadamiasz sobie, że jesteś w stanie przypomnieć sobie z każdej chwili o wiele więcej niż zapisałeś - Twoja pamięć jest niemal idealna. Ba, jesteś w stanie - za pomocą wiary - przenieść się do tamtego dnia i zmienić bieg wydarzeń. Te z kolei mają przecież wpływ na przyszłość w której właśnie się znajdujesz, bo przecież teraźniejszość jest tam, gdzie Ty byłeś jeszcze gówniarzem. Jeśli zmieniłeś historię, która miała znaczący wpływ na Twoją późniejszą egzystencję, budzisz się w zupełnie innym, alternatywnym świecie, który istnieje dzięki wydarzeniom, których bieg zmieniłeś kilka minut temu, a które miejsce miały lata wstecz. Jeśli trafiłeś, czytając swoje zapiski, na chwilę która w żadnym stopniu nie wpłynęła na Twoje późniejsze życie, po prostu budzisz się w miejscu, w którym byłeś przed chwilą i nie zmienia się zupełnie nic - majstersztyk.



     Jak na dobry film przystało, musi znaleźć się w nim też ktoś, kto nas rozbawi. W tym przypadku jest to Thumper - współlokator Evana, z którym mieszka w akademiku. Pomijam fakt, że ten ich pokój jest naprawdę odjechany i nie wygląda choćby w najmniejszym stopniu jak te, które ja znam z własnego doświadczenia. Thumper to gość, który samym wyglądem budzi oburzenie i niejaki respekt. Niemniej to facet, który niemal w każdej scenie bzyka jakąś laskę - o, ironio! - majstersztyk.





    Ostatnia rzecz, o której chciałbym tu wspomnieć, to zakończenie filmu. Oczywiście nie będę spojlerował. Przede wszystkim chciałem zwrócić uwagę na to, że przez cały czas, kiedy patrzymy w ekran, nie jesteśmy pewni, co stanie się za chwilę, a co dopiero myśleć o tym, jak zakończy się film. Tam dzieje się tak dużo i tak szybko, że rozmyślanie o zakończeniu, po prostu zepsułoby całą przyjemność czerpaną z oglądania tej produkcji. Co sprawiło, że ja ten film stawiam w swoim prywatnym TOP3? Na pewno wizja kontrolowania teraźniejszości po przez przyszłość, możliwość sprawdzenia jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy w przeszłości podjęli inne decyzje. Dodatkowo gra aktorów o czym wspominałem wcześniej. Jak dla mnie - majstersztyk. 

    Wszystkich tych, którzy dotrwają do końca tego bloga i nie oglądali Efektu Motyla, gorąco zachęcam do spędzenia dwóch godzin przed ekranem - nie będziecie zawiedzeni, jeśli lubicie tak mocno psychologiczne filmy, które na każdym kroku zmuszają do pobudzenia naszej wyobraźni. 

      Wiem też, że są kolejne części tego filmu i tu kieruję pytanie do tych, którzy oglądali - warto obejrzeć? Czekam na informacje. ;)

Do przeczytania!

PS.

Tak jak obiecałem, jutro wrzucę tu fragment książki z okazji mikołajek. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz